Komiks Gods&Heroes Mahabharata: Klątwa Amby przenosi nas w czasie i przestrzeni do starożytnych Indii. Jest to podróż nie tylko geograficzno-historyczna, ale też mentalna. Od pierwszych kadrów wsiąkamy w zupełnie inną rzeczywistość. Mahabharata, stanowiąca inspirację dla twórców, to największy epos świata. Według tradycji spisana została około pięciu tysięcy lat temu. Przez ponad 100 000 wersetów (to osiem razy dłużej niż Iliada i Odyseja razem wzięte, ale współczesna literatura zna długie historie doskonale, niemniej jest to objętość imponująca) opowiada o sporze o tron Hasztinapury, stolicy Bharata-Warszy (czyli Indii) dwóch gałęzi rodu Bharatów. Mamy zatem wielkie bitwy, wygnanie, nie zabraknie bogów, erotyki i jogi. Jednym zdaniem: epos zawiera wszystko to, co indyjskie i eposowe. Zawiera też święty dla Hindusów tekst o prawach karmy, reinkarnacji, systemach jogi czy, ogólnie, o naturze świata. Jak widać, jest to idealny materiał, na podstawie którego można stworzyć zacne uniwersum do opowiedzenia ciekawych historii za pomocą komiksu. Czy tak się stało w przypadku Klątwie Amby?
Odpowiedzieć teraz na to pytanie byłoby wróżeniem z fusów, ponieważ to dopiero pierwszy tom historii, ale zapowiada się, że tak. Artyści zdecydowanie mają szerokie aspiracje i wsiąknęli w świat Mahabharaty. Na podstawie ciekawego wątku stworzyli komiks z jednej strony przygodowy, z drugiej: filozoficzny. Rozmyślania jednak nie spowalniają mocno dynamiki akcji, raczej dają czytelnikowi złapać oddech i lepiej wczuć się klimat historii, złapać trochę backgroundu.
Opowieść rodzi tu opowieść. Chociaż w szkatułkowej formie narracji można by było się łatwo się pogubić, tutaj taka forma ułatwia odnalezienie się w treści bez dodatkowych studiów nad kulturą starożytnych Indii. Bardzo to miłe, bo inaczej czytelnik musiałby mieć sporo czasu na ogarnięcie tematu.
Warstwa wizualna to rzecz niesamowita. Z jednej strony mamy to, co z Indiami kojarzy się chyba najbardziej, czyli pełnię żywych kolorów. Z drugiej strony na pierwszy rzut oka widać styl Igora Barańko. Jego charakterystyczne posługiwanie się czernią fantastycznie współgra z barwami, które, choć jest ich bez liku, są raczej stonowane. Nie brakuje tu też poczucia humoru i surrealizmu czy nawiązań do sztuki indyjskiej.
Wróćmy na chwilę do fabuły. Otóż na samym początku czytelnik znajdzie się na polu bitwy, gdzie umierający opowiada swoją historię. A właściwie historię Amby. A właściwie historię jej i jej sióstr i jeszcze mnóstwa ludzi. Tytułowa Amba jest jednak najciekawszą i zdecydowanie główną bohaterką. Zamiast doczekać się słodkiego małżeństwa i ramion ukochanego, zostaje porwana. Ma jednak na tyle śmiałości, że postanawia prosić o możliwość poślubienia swojego lubego. Dzięki odwadze ma tę możliwość, jednak mężczyzna gardzi porwaną, gdyż jest zły, że ta… dała się porwać (zostawmy to bez komentarza). Jak widać, księżniczkę cechowała nie tylko odwaga, ale też naiwność. Wygnana z jego zamku, nie ma dokąd się udać i trafia do pustelników. Jej historia to z jednej strony okazja do ukazania ówczesnej, legendarnej rzeczywistości, ale przez dość feministyczny pryzmat. Bardzo ciekawe połączenie, które może stanowić inspirację do świeżego spojrzenia na współczesny, polski świat. Nie dlatego, że autor na to nastaje i śle czytelnikowi wskazówki, po prostu dzięki lekturze zyskujemy ciekawą perspektywę, co oznacza, że literatura osiągnęła swój cel (choć być może nie najważniejszy; tutaj wszak liczy się także przygoda).
Warto też zwrócić uwagę, że komiks posiada dodatek w formie apki. Dzięki temu losy Amby możemy śledzić na telefonie i jeszcze bardziej zagłębić się w świat mitów. Nie mogę doczekać się kolejnej części!
Wydawnictwu serdecznie dziękujemy za przesłanie egzemplarzy recenzenckiego, dzięki czemu mieliśmy przyjemność przeczytania tego tytułu ❤️
0 komentarzy