Historie dziejące się w starożytnym Rzymie przyciągają odbiorców kultury od lat. Warto w tym miejscu wspomnieć takie dzieła jak Ben-Hur, Quo vadis?, Rzym, Gladiator czy książki Bena Kane’ak. W komiksie sceneria starożytnego Rzymu także jest obecna – Skorpion Stephena Desberga i Mariniego czy Alix Senator, rozwiązujący kryminalne zagadki Wiecznego Miasta. W tym roku za sprawą wydawnictwa Lost in Time do rąk polskich czytelników trafiło dzieło pod tytułem Cienie z Thule autorstwa Patricka Malleta i Lionela Marty’ego. Co ten tytuł ma jeszcze do zaoferowania (oprócz starorzymskiego tła)? Zapraszamy do recenzji!
Akcja komiksu dzieje się w Szkocji w II wieku n.e. Rzymianie walczą z miejscowymi plemionami, aby je podbić. Jednego z bardziej szacownych rzymskich generałów Gajusza Horacjusza opętuje tajemnicza wiedźma. Wojskowy ma być kluczem do otwarcia bramy pomiędzy wymiarami, gdzie uwięzione są tytułowe Cienie z Thule. Aby do tego nie dopuścić, jeden z watażków miejscowych plemion, Cormak Mac Fianna, będzie musiał zjednoczyć skłóconych przywódców i wyruszyć w śmiertelną misję uratowania świata ludzi.
Siłą tegoż dzieła są niewątpliwie eklektyczność oraz synkretyczność. Dawno nie czytałem komiksu, który tak dobrze łączy różnorakie stylistyki, motywy, pomysły, uniwersa i tworzy tak świeżą jakość. Czego my tutaj nie mamy… Autorzy nawiązują do dzieł Lovecrafta, Howarda, Goscinnego i Uderzo, van Hamme i Rosińskiego czy mitologiii. Wszystko dzieje się, gdy wojska rzymskie próbują podporządkować sobie miejscowych. Każdy znajdzie w tym komiksie coś dla siebie. I jest to niewątpliwy atut tytułu.
Cienie z Thule ma klimat horroru. Do świata rzeczywistego (historycznego) przenikają wszelkiej maści potworności i tajemnicze, mackowate bóstwa. I jako komiks grozy jest soczysty. Sporo tutaj twórczej zabawy, przełamywania schematów albo ewoluowania w coś zupełnie świeżego i niespodziewanego. Ludzie walczą z czymś, co przerasta ich możliwości i muszą się uciec do sztuk nadnaturalnych, by powstrzymać szalejące zło. Stawka jest naprawdę wysoka. Wiemy też, jakimi motywacjami kierują się poszczególni bohaterowie. Całość jest napisana bardzo sprawnie i lekko. Momenty ekspozycji i akcji idealnie ze sobą korespondują. Czytelnik nie czuje znużenia, lecz ciągłą ekscytację. Tytuł niewątpliwie dostarcza rozrywki.
Warstwa wizualna jest przepiękna. Lionel Marty dwoi się i troi, by zachwycić odbiorcę. Na pewno na uwagę zasługują wszelkiej maści maszkarony. Są one narysowane przepięknie i ohydnie jednocześnie. Nie raz, nie dwa złapałem się na tym, że przez kilka minut podziwiałem, jak te potwory są narysowane. Sceny akcji także stoją na wysokim poziomie. Są bardzo czytelne i cieszą rozmachem oraz epickością. Warstwa wizualna jest niewątpliwie wartością dodaną.
Nie spodziewałem się, że kiedyś dostanę dzieło, gdzie starożytne ludy będą musiały zmierzyć się z potworami inspirowanymi pomysłami Samotnika z Providence. A Cienie z Thule tego właśnie mi dostarczyły. Jest to jeden z najbardziej eklektycznych tytułów komiksowych, z jakim miałem do czynienia. I już właśnie ten fakt sprawia, że jest aż tak wyjątkowy.
Wydawnictwu serdecznie dziękujemy za przesłanie egzemplarzy recenzenckiego, dzięki czemu mieliśmy przyjemność przeczytania tego tytułu ❤️
0 komentarzy